Pogadajmy o seksie

fot. Marianna Patkowska

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie pewna niesamowicie inspirująca dyskusja na jednej z kobiecych facebookowych grup. Uświadomiłam sobie, że problem jest wart opisania.

Nagroda to czy kara?

fot. Marianna Patkowska

Pod tym enigmatycznym wstępem kryje się zagadnienie:

Czy sformułowanie „seks w nagrodę” nie powinno przypadkiem zapalać w nas jakiejś czerwonej lampki?

– zagadnienie kryjące się pod tym enigmatycznym wstępem

Żywą dyskusję we wspomnianej grupie zapoczątkował pewien, dosyć w moim mniemaniu niewinny, post napisany być może nawet z przymrużeniem oka. Mniejsza zresztą o samo zawarte w nim pytanie (grupa jest zamknięta), ale dało się z niego wyczytać tezę, że formą okazania wdzięczności w związku może być seks. Miodem na moje serce była niesamowicie szybka i zdecydowana reakcja większości grupowiczek, która tezę wychwyciła, uznając ją za absolutnie niedopuszczalną i niebezpieczną.
Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że to kwestia nazewnictwa i nie ma to jakiegoś większego znaczenia, czy partner inicjuje seks z wdzięczności za jakiekolwiek niematerialne dobra (jeśli chodzi o materialne, z nazewnictwem nie mamy problemu!), czy dlatego, że zwyczajnie odczuwa taką potrzebę. Różnica jest jednak ogromna. W drugiej sytuacji mówimy o dwójce równorzędnych partnerów z porównywalnymi potrzebami emocjonalnymi i seksualnymi, z których raz jeden, raz drugi inicjuje seks, bo ten jest w związku ważny. W pierwszej natomiast partner „odwdzięczający się” seksem, stawia się wyżej: ma władzę, posiadając coś, czego druga osoba potrzebuje i rozdając to dopiero, jeśli ten pierwszy zasłuży. Niestety w kulturze hołdującej nierównościom, czyli patriarchacie, ofiarami takich zachowań padają na ogół mężczyźni. Stereotyp, że większe libido przypisane jest tylko jednej płci, a druga łaskawie się zgadza na zaspokajanie potrzeb tej pierwszej jest nie tylko niepoparty naukowo, ale przede wszystkim niesłychanie szkodliwy. Wyobraźmy sobie, że pewnego wieczoru kobieta z jakiegokolwiek powodu nie ma akurat ochoty na seks, a partner nie umie tego uszanować, tylko zaczyna stosować wobec niej przemoc psychiczną, wyśmiewając ją lub robiąc jej awantury. Co pomyślimy o takim mężczyźnie? Najpewniej, że jest potworem. Odwróćmy teraz sytuację – zamieńmy partnerów rolami. Nikt raczej nie nazwie potworem kobiety wyśmiewającej, poniżającej lub obrażającej się na partnera, który z jakiegokolwiek powodu nie chce w danym momencie uprawiać z nią seksu. Mężczyzna ma być chętny i gotowy zawsze, kobieta zawsze ma prawo gotowa nie być. Z tego też powodu męskie jednonocne przygody tłumaczone są najczęściej „męską naturą”, a kobietom w identycznych sytuacjach przykleja się etykiety „puszczalskich”. Widać więc jak na dłoni, że stereotyp w zależności od sytuacji, dla każdej z płci może być tak samo krzywdzący. We wspólnym interesie leży więc zmienienie go.
Wracając do szkodliwości traktowania seksu jako nagrody, widzę ją również w tym, że skoro coś możemy nazwać nagrodą, równocześnie brak tego czegoś możemy uznać za karę. A to z kolei nosi znamiona przemocy i może prowadzić do obsesyjnej kontroli osoby „rozdysponowującej seksem”. Jeśli w związku nie mamy do czynienia z dwiema równymi sobie jednostkami, które uprawiają seks z właściwych powodów (cementowania uczucia, potrzeby bliskości, rozładowania naturalnego napięcia), to znaczy, że znaleźliśmy się w relacji toksycznej. I nie dajmy sobie wmówić, że to tylko seks i że to w żaden sposób nie łączy się z pozostałymi dziedzinami życia. Łączy się.

Związki bez sek/nsu

fot. Marianna Patkowska

O ile pozbawione seksu życie w pojedynkę, nawet całkiem długie, nie stanowi akurat dla mnie większego problemu, o tyle całkowity brak seksu w związku uważam za jego definitywny rozpad. Oczywiście warto uściślić, że nie piszę tu o parach osób aseksualnych – te stanowią jednak mniejszość. Piszę o zdarzających się, jak się okazuje, niestety nie tak rzadko sytuacjach, w których po wielu latach wspólnego życia jedna strona (najczęściej kobieta, co może się łączyć ze wspomnianym wyżej stereotypem) regularnie odmawia partnerowi nie tylko seksu, ale – co chyba dużo gorsze – szczerej rozmowy o tym, dlaczego nie ma na niego ochoty. Powody mogą być oczywiście bardzo różne i bardzo trudne do ustalenia nawet przez osobę, którą to dotknęło. Od tego właśnie są specjaliści, do których w takich sytuacjach trzeba się udać po pomoc. Konsekwencją zamknięcia się i na seks, i na rozmowę o tym, jest zamiana związku w związek biały, na który partner postawiony w nowej sytuacji wcześniej się nie pisał. I w którym ma pełne prawo nie chcieć być. Część partnerów pozbawionych seksu zagryzie zęby i będzie do końca życia po prostu nieszczęśliwa, druga zacznie szukać seksu poza związkiem (co, nawet jako wojująca przeciwniczka zdrad, jestem w stanie zrozumieć), a tylko nieliczni znajdą w sobie na tyle dużo siły i przyzwoitości, by najpierw wyjść z takiej relacji, jeśli nie są w niej szczęśliwi, a dopiero potem zacząć cokolwiek nowego.
Napisałam, że wieloletni brak seksu uważam za tożsamy z rozpadem związku i czuję, że znajdą się głosy oburzonych, że przecież seks nie jest najważniejszy. Temu zagadnieniu zdecydowałam się poświęcić kolejny rozdział. Przede wszystkim jednak spieszę wyjaśnić, że nie mam na myśli sytuacji chwilowych, jak chociażby medyczne przeciwwskazania. (Przy obustronnej dobrej woli, wszystko da się jakoś rozwiązać. Petting, seks oralny, analny, używanie zabawek erotycznych czy wspólny seans pornograficzny – możliwości jest naprawdę mnóstwo, choć najistotniejsza jest po prostu otwartość na fizyczną bliskość.) Mam na myśli jednostronną, krzywdzącą partnera decyzję o dożywotnim braku seksu. Lubimy się i szanujemy oraz nie sypiamy z bardzo wieloma osobami. Nie jest dobrze, by jedna z nich, nawet jeśli bardzo nam bliska, zamknęła nam drogę do szczęścia, na które każdy z nas zasługuje.

Seks nie jest najważniejszy

fot. Marianna Patkowska

Ten frazes, odnoszący się do związku, irytuje mnie, jak mało który. Solidnymi fundamentami dobrej relacji są na ogół: szacunek, przyjaźń, miłość, seks. Czemu nikt z takim uporem nie podkreśla, że szacunek nie jest najważniejszy? Albo przyjaźń, o miłości nie wspominając? Tymczasem są to tak samo ważne filary i brak każdego z nich może poważnie zachwiać całą konstrukcją.
Jest niestety całkiem dużo par, zwłaszcza z długim stażem, które się zwyczajnie nie lubią i nie szanują. Trudno pojąć, co takich ludzi ze sobą trzyma, bo na pewno nic zdrowego.  Być może jakąś odpowiedzią jest ułomność, o której kiedyś tu pisałam, mianowicie nieumiejętność bycia samemu. Zanik życia seksualnego jest bardziej zdradliwy, bo szacunek i przyjaźń, a przede wszystkim przywiązanie sprawiają, że wiele umiemy sobie wytłumaczyć. Łatwiej uciec z ewidentnie toksycznego związku, w którym nie jest się szanowanym, niż pozornie udanego, w którym tylko nie ma seksu.  Problem w tym, że to tak samo zła sytuacja.

Od dziecka

fot. Marianna Patkowska

Spuszczę zasłonę milczenia na chore fantazje naszej władzy i napiszę, że istnieje ogromna potrzeba wprowadzenia edukacji seksualnej nie tylko do szkół, ale do przedszkoli. W przedszkolach myślę, że dobrze postawić nacisk na znajomość granic swojego ciała i na asertywność – ta świadomość sprawi, że dziecko będzie trudniejszym celem dla pedofila. Lęk przed dziecięcą masturbacją (której wcale nie trzeba maluchów uczyć, bo większość ma takie doświadczenia) jest równie sensowny, jak strach przed dziecięcą fascynacją gilami. Rolą osoby dorosłej jest przygotowanie dziecka do życia w społeczeństwie, a więc wskazanie, czego i przede wszystkim dlaczego nie robimy publicznie.
Ponieważ, pracując w szkole, wzbudzałam zaufanie i życzliwość dzieci, szybko stałam się właśnie tą panią, której zadawano wszelkiego typu „niewygodne” pytania. Byłam szczęśliwa, że padło właśnie na mnie, bo, nie uznając tematów tabu, bardzo wierzę w siłę rozmowy. W przedziale wiekowym 9 – 12 lat, rolą odpowiedzi na pytania związane z seksem jest nie tylko zaspokojenie ciekawości, ale też eliminacja irracjonalnego niepokoju pojawiającego się w małym człowieku, kiedy myśli o czymś, czego nie rozumie i co go trochę obrzydza. Najgorsze, co można zrobić (i co w polskiej szkole robi się niestety nagminnie), to zawstydzić pytającego. Dzieci, zwłaszcza małe, potrzebują konkretów. To dorosłym się wydaje, że te wymagają od nich zreferowania „Atlasu psychofizjologii seksu” Lwa Starowicza. Nie wymagają. Chcą dostać jedynie prostą odpowiedź na proste pytanie. Jeśli jej nie znamy (a tak też może się zdarzyć), uczciwie powiedzmy, że nie wiemy. I przygotujmy się na drugi raz!
Kolejnym problemem w rozmowach z troszkę starszymi dziećmi jest fetyszyzacja dziewictwa i demonizacja jego utraty. Tymczasem nie ma znaczenia kiedy młody człowiek rozpocznie współżycie. Jeśli wcześniej nie posiądzie solidnej, rzetelnej wiedzy na temat wszystkich idących za taką decyzją konsekwencji (zarówno medycznych, jak i emocjonalnych), to kompletnie wszystko jedno, czy narazi się na niechcianą ciążę, choroby weneryczne, złamane serce, czy nawet gwałt (a tym też może się skończyć nieznajomość swoich i cudzych granic) w wieku lat piętnastu czy dwudziestu. Z badań wynika zresztą wyraźnie, że im lepiej młodzież jest uświadomiona, tym później rozpoczyna życie seksualne.

Trudne rozmowy

fot. Marianna Patkowska

Rozmowa z partnerem jest kluczem do rozwiązania każdego problemu. Co jednak zrobić, jeśli zwyczajnie nie potrafimy rozmawiać o tych sprawach? Nauczyć się tego! Na początek dobrze jest posłuchać ludzi, którzy mówią ładnie i mądrze. Bardzo gorąco polecam trzy filmiki fantastycznej Pauliny Mikuły, prowadzącej kanał „Mówiąc Inaczej”, nagrane w ramach kampanii firmy Durex „Głośni w łóżku”:

P.S. A na deser łączę smakowitą piosenkę Doji Cat „Go to town”.