Stanisław Dróżdż „Bez tytułu (między)”

fot. Bożena Szuj
Stanisław Dróżdż, „Bez tytułu (między)”, 1977

[Poniższy tekst jest fragmentem mojej pracy magisterskiej pod tytułem:Co Dróżdż mógł mieć na myśli, czyli o odrębnej rzeczywistości tekstu w twórczości Stanisława Dróżdża…”. Bardzo chciałam na swoim blogu przybliżyć sylwetkę tego niesamowitego, wciąż nie dość znanego artysty oraz jego poruszające prace.]

Praca, o której wspominałam już wcześniej, oddziałuje na odbiorcę w sposób szczególny. Gra słów – jesteśmy właśnie między literami składającymi się na wyraz „między” – zaprasza widza do obcowania z przestrzenią, którą tworzy dzieło. Taki sam wygląd ścian, sufitu i podłogi (białe tło, porozrzucane czarne litery słowa „między”) sprawia wrażenie odrealnienia. Dodatkowo, na wystawie „Początekoniec” przed wejściem do tunelu bądź pokoju „Między”, wisi kartka z prośbą o zdjęcie butów. Wisi ona oczywiście przede wszystkim ze względów praktycznych – podłoga ma szanse wyglądać tak jak sufit jedynie wtedy, kiedy nie będzie pobrudzona. Jednak w moim odczuciu to wnosi coś ważnego do interakcji widza z dziełem. Bez butów nasz kontakt z pracą jest bardziej intymny. Jeśli przełamiemy pierwszą blokadę, zaczynamy tę przestrzeń chłonąć – nie tylko po niej chodzić i patrzeć dookoła; ona zaprasza, by w niej usiąść, czy się położyć i zastanowić, między czym tak naprawdę jesteśmy? Między między a między? Między znakiem a znakiem? A może po prostu – między słowami, czyli tam, gdzie można poznać nas najlepiej…
Paweł Sosnowski opowiedział mi, że praca została wystawiona raz. Potem – dwadzieścia lat przerwy. „Trzeba było przejść przez doświadczenie instalacji, by Dróżdża na nowo odkryć. Po tych dwudziestu latach do roku 2010 wystawiono Między aż siedemnaście razy! Między, w którym zresztą układ liter jest także według ruchu wskazówek zegara. Oj tak, Dróżdż zdecydowanie wyprzedził swój czas”.

[Tekst napisałam po obejrzeniu wystawy w Galerii Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach. Powyższe zdjęcie pochodzi z Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie, gdzie nie trzeba już (niestety?) przed wejściem do pracy zdejmować butów.]

P.S. Na deser łączę krótki wirtualny spacer po opisywanym dziele Dróżdża.