Wirtualne pożycie

fot. Marianna Patkowska/Valantis Nikoloudis

Od kiedy zlikwidowałam konto na Instagramie, nie mając już czasu i energii na kasowanie kilkudziesięciu prywatnych wiadomości tygodniowo od obcych mężczyzn z całego globu (zaczęłam się tam czuć, jak na Tinderze, na którego – z powodu swojego stosunku do szukania miłości, opisanego wyczerpująco TUTAJ – nigdy się nie zapisywałam), jedynym medium społecznościowym, z jakiego korzystam, jest Facebook. Widząc pewne rozbieżności między moim do niego podejściem a podejściem innych użytkowników, postawiłam przyjrzeć się dziś temu tematowi.

Środki bezpieczeństwa

Oczywiście, że publikowanie czegokolwiek w sieci niesie za sobą ryzyko, że treść dostanie się w niepowołane ręce; zhakowanie konta jest przykładem ekstremalnym, ale wystarczy, że ktoś z naszych znajomych zrobi screenshota (zdjęcie ekranu) i post, który udostępniliśmy węższej grupie ludzi, przekaże szerszej. Środki ostrożności są dwa: bardzo uważna selekcja wirtualnych znajomych oraz branie pełnej odpowiedzialności za każde opublikowane słowo. W jednym i drugim jestem całkiem niezła, więc nie boję się tego medium.
Skąd bierze się strach przed Facebookiem? Jak zwykle, z niewiedzy i nieumiejętności korzystania ze wszystkich jego funkcji. Często spotykam się z przekonaniem (na ogół osób starszych, ale nie tylko), że obnażanie się ze swoimi myślami i odczuciami w sieci jest niewiarygodnie niebezpieczne i może być przez kogoś wykorzystane. Z całym szacunkiem, ale nie przeceniając wartości publikowanych przez większość użytkowników Facebooka myśli, nie bardzo rozumiem, kto i do czego miałby je wykorzystywać.
Warto na pewno pamiętać, że każdemu, kogo przyjmujemy do grona wirtualnych znajomych, możemy ograniczyć dostęp – osoba z ograniczeniem dostępu widzi  jedynie te nasze posty, którym ustawimy status publiczny, a tych ze statusem prywatnym już nie. Do tego jeszcze dla każdej jednorazowej publikacji da się wybrać status niestandardowy określający, dla których osób nie będzie ona widoczna. Taka funkcja jest szczególnie przydatna, jeśli mamy wśród znajomych ludzi o odmiennym światopoglądzie i kiedy wiemy, że udostępniana przez nas treść ich urazi.

Dzieci w sieci

Choć powstanie nowego życia jest niekwestionowanym cudem i umiem zrozumieć, że zakochani w maluszku rodzice czują wewnętrzną potrzebę zalewania mediów społecznościowych zdjęciami swojej opuchniętej pociechy, jednak… zdecydowanie nie powinni jej realizować. Przede wszystkim dlatego, że nie mamy prawa zamieszczać w internecie zdjęć osób, które nie wyraziły na to zgody, a w przypadku niemowlaka jej uzyskanie nie jest możliwe. Trzeba pamiętać, że w sieci właściwie nic nie ginie i nie tak łatwo usunąć z niej na zawsze coś, co się raz do niej wrzuciło. O tym, czy chcą czy nie, żeby ich zdjęcia z dzieciństwa krążyły po mediach społecznościowych, niech zadecydują główni zainteresowani. Najlepiej jako świadomi i pełnoprawni użytkownicy Facebooka (profil można założyć, mając skończone trzynaście lat). Powinien nam wystarczyć facebookowy wysyp fotografii znajomych z ich wczesnego dzieciństwa, atakujący nas rokrocznie w Dniu Dziecka. To już naprawdę całkiem sporo tego dobrego.

Zbawienna funkcja blokowania

Jako użytkowniczka, której liczba zablokowanych osób aż sześciokrotnie przewyższa liczbę znajomych, o blokowaniu wiem sporo. Co zyskujemy, blokując? Absolutny brak możliwości kontaktowania się. Od momentu blokady stajemy się dla siebie nawzajem niewidzialni. Nasze profile znikają w niebycie, nie możemy do siebie pisać ani dzwonić przez Messengera. Brzmi fantastycznie, prawda?

  • Kogo i dlaczego blokuję? 
  1. Pierwszą grupę stanowią ludzie, których nie chciałabym w swoim otoczeniu również w realnym życiu. Na ogół, widząc ich komentarze albo u wspólnych znajomych, albo na stronach publicznych, mam silną potrzebę odseparowania ich od siebie i nie dopuszczenia nigdy do wejścia z nimi w żaden rodzaj interakcji. Zaliczają się do nich: osoby niezrównoważone i emanujące złą energią, antysemici, homofobi, rasiści, narodowcy, ludzie agresywni i niekulturalni.
  2. Druga grupa to obecni oraz przyszli pracodawcy, nierzadko też współpracownicy. Mam głębokie przekonanie, że relacje w pracy, zwłaszcza z szefem, powinny pozostawać formalne. Przyjaciół dobieram sobie sama, wg sobie tylko znanego klucza, uważnie i z rozwagą. W pracy jednak ludzie mają być przede wszystkim profesjonalni i skuteczni. Natrafimy tam więc na pewną zbieraninę ludzi, którzy mogą, ale wcale nie muszą, okazać się nam bliscy. Ponieważ Facebook jest moją oazą, a krępowanie się i spinanie na nim to ostatnia rzecz, której potrzebuję, poprzez blokady oczyszczam sobie tę przestrzeń. (Oczywiście zdarzają się też fantastyczni szefowie, którzy potrafią dobrać rewelacyjny, zgrany, uwielbiający się również prywatnie team – mnie się taka sytuacja zdarzyła raz i wspominam ją wspaniale – jednak to na ogół niestety rzadkość.)
  3. Do trzeciej grupy zaliczają się uciążliwi znajomi. Na ogół takie blokady poprzedzam grzecznym, acz stanowczym ostrzeżeniem. Powody pokrywają się z punktem pierwszym. Średnio też toleruję brak umiejętności czytania z tzw. zrozumieniem. Jeśli proszę o cokolwiek na, jakby nie było, mojej ścianie, to wychodzę z założenia, że nie jest to zaproszenie do wzięcia udziału w gorącej dyskusji na temat sensu lub zasadności mojej prośby. Jeśli apeluję o nieporuszanie pewnych kwestii czy zrezygnowanie ze słów, które uważam za agresywne, to od znajomych oczekuję uszanowania tego. Blokuję również w sytuacjach, w których uznam, że wirtualne odseparowanie się od kogoś sprawi, że odzyskam równowagę, jaka została przez ten kontakt na jakimkolwiek poziomie zachwiana. Jest to oczywiście na ogół trudne do zaakceptowania dla drugiej strony, jednak trzeba pamiętać, że tylko my sami wiemy, co jest dla nas najlepsze i to na nas spoczywa odpowiedzialność zadbania o siebie. Bolesne informacje można zawsze przekazać w sposób możliwie jak najmniej przykry, a ustalanie swoich granic ma to do siebie, że nie jesteśmy zobligowani do tłumaczenia się z nich komukolwiek.

Prywatne wirtualne poletko

Dlaczego przywiązuję tak dużą wagę do tego, kim się otaczam na Facebooku? Prawdopodobnie dlatego, że oprócz bycia narzędziem do komunikacji z bliskimi, jest on dla mnie też rodzajem oazy i odskoczni od zewnętrznego chaosu. Świadomość posiadania kontroli nad swoim wycinkiem wirtualnej rzeczywistości w postaci prywatnego profilu, jak by nie była złudna, daje mi jednak ukojenie. Czy więzi z ludźmi w sieci są mniej prawdziwe niż te rzeczywiste? Są na pewno inne, ale tylko od nas zależy ich jakość. Mam w realnym świecie znajomych, których uwielbiam, a z którymi mimo wszystko nie chcę się mieć na Facebooku,  bo nasze skrajnie różne podejścia do tego serwisu sprawiają, że krępowałoby mnie to.  Drzemie we mnie ekshibicjonistka potrzebująca atencji i uwagi ludzi, których nie przeraża pisemna część mnie – którzy lubią mnie czytać i są mi życzliwi. Jeśli gdziekolwiek można podjąć próbę wykreowania idealnego świata, to właśnie tu!

Wpis tyczył się oczywiście profili prywatnych, ale wszystkich swoich Czytelników zachęcam do polubienia i śledzenia fanpage’a oczami nNi 👀 👀 👀

P.S. Na deser łączę jak zawsze wspaniałą Laurie Anderson.

fot. Marianna Patkowska/Bożena Szuj